Leżę i krwawię, rozcięty na trawie,
wiatr głaszcze, cuci, piosenki nuci.
O powód całości pytam sam siebie,
widzę tylko obłoki na błękitnym niebie.
Gdzie miałem rozum, gdzie porzuciłem go?
Teraz swych czynów żałować będę srogo.
Wiatr ciepły cichnie i słońce zachodzi,
kolejny człowiek na spoczynek odchodzi.
Zostawił wszystko, lecz nie umarł sam,
tulił ją mocno, jakby znów był tam.
W ciemności zamknięte są mary najlepsze,
to one powodują na mym ciele dreszcze.
Świadomie w myślach ją przywołuję,
tak, jestem nieśmiały i tego żałuję.
Czasem tak myślę, że na nic me trudy,
lecz głupio tak się poddawać bez próby.
Gdy widzę uśmiech na Twojej twarzy,
coś we mnie się rozpala i parzy.
Kiedyś pewnie zbiorę się w sobie
i o tym uczuciu, opowiem Tobie.
Gdzieś pod koniec grudnia,
stała się rzecz okrutna.
Pożar wielki, masa strat,
poszkodowana ma mało lat.
Leży biedna już w szpitalu,
tuli misia pełna żalu.
Winnym tego nieszczęścia całego,
było zwarcie oświetlenia choinkowego.
Piękne drzewko kolorowe,
światełkami rozjaśnione.
Nagle w ogniu całe stało,
nic po pięknie nie zostało.
Wolności, która jest na wyciągnięcie ręki,
wyrwać się z łańcuchów słabości, niemożności,
wyrzucić z siebie to, co spala mnie od środka,
pozostawiając zwęglony kokon - pusty od środka,
jak zepsute jabłko - z pozoru dobre chociaż zgniłe,
nie czuć się jak margines, który trwa poza życiem,
za dużo porównań do ognia i słabości, różnych wartości,
ale jak tu wyrzec to, co człowiekowi we łbie gości,
nie mają sił tyle i zapału, by sprostać
Leżę i krwawię, rozcięty na trawie,
wiatr głaszcze, cuci, piosenki nuci.
O powód całości pytam sam siebie,
widzę tylko obłoki na błękitnym niebie.
Gdzie miałem rozum, gdzie porzuciłem go?
Teraz swych czynów żałować będę srogo.
Wiatr ciepły cichnie i słońce zachodzi,
kolejny człowiek na spoczynek odchodzi.
Zostawił wszystko, lecz nie umarł sam,
tulił ją mocno, jakby znów był tam.
W ciemności zamknięte są mary najlepsze,
to one powodują na mym ciele dreszcze.
Świadomie w myślach ją przywołuję,
tak, jestem nieśmiały i tego żałuję.
Czasem tak myślę, że na nic me trudy,
lecz głupio tak się poddawać bez próby.
Gdy widzę uśmiech na Twojej twarzy,
coś we mnie się rozpala i parzy.
Kiedyś pewnie zbiorę się w sobie
i o tym uczuciu, opowiem Tobie.
Gdzieś pod koniec grudnia,
stała się rzecz okrutna.
Pożar wielki, masa strat,
poszkodowana ma mało lat.
Leży biedna już w szpitalu,
tuli misia pełna żalu.
Winnym tego nieszczęścia całego,
było zwarcie oświetlenia choinkowego.
Piękne drzewko kolorowe,
światełkami rozjaśnione.
Nagle w ogniu całe stało,
nic po pięknie nie zostało.
Wolności, która jest na wyciągnięcie ręki,
wyrwać się z łańcuchów słabości, niemożności,
wyrzucić z siebie to, co spala mnie od środka,
pozostawiając zwęglony kokon - pusty od środka,
jak zepsute jabłko - z pozoru dobre chociaż zgniłe,
nie czuć się jak margines, który trwa poza życiem,
za dużo porównań do ognia i słabości, różnych wartości,
ale jak tu wyrzec to, co człowiekowi we łbie gości,
nie mają sił tyle i zapału, by sprostać